poniedziałek, 16 lutego 2015

Powrót do przyszłości

Pamiętam, że kiedy zakładałem tego bloga chciałem aby kiedyś nastąpił taki dzień w którym kilka napisanych postów stanie się bramą w czasoprzestrzeni.

Chciałem, żeby pewnego dnia (a może raczej nocy) w czeluściach mojego umysłu dała o sobie znać pewna zakurzona myśl. Marzyłem by odrodziło się na nowo wspomnienie o tym, że gdzieś w internecie pozostawiłem mały ślad swoich uzewnętrznionych myśli.
Może po moim pogrzebie ktoś tu zajrzy. Albo kiedyś przeczytają to dzieci i nie będą w stanie uwierzyć, że ich stary miał takie rozkminy kiedy był młody i wkraczał w dorosłość.

Fajnie by było...

Zabawne. Czuję jakbym pisał do siebie z przyszłości.

Dla potomnych: Jest noc z 15 na 16 lutego 2015r. - mam 25 lat. Dziś przeglądałem zespoły na swoje wesele. Aktualnie piję Fantę.

poniedziałek, 8 marca 2010

To było lepsze niż SEKS!!!

Ten weekend był na prawdę wyjątkowo udany, ale i zarazem śmiertelnie męczący swoimi przyjemnościami, dla tego ze względu na późną porę przepraszam za wszelkie błędy w składni :P
Zakończona sesja, powalający sobotni restart spowodowany pewnymi substancjami chemicznymi zwanymi alkoholami i finalne zwieńczenie niedzielnego wieczoru koncertem Kapeli ze Wsi Warszawa.
Post ten będzie dedykowany właśnie ostatniej pozycji z tego napiętego harmonogramu, bo?!?! Bo to było niesamowite! Ale URWALI! Ale TO BYŁO DOBRE! W czasie jednej z przerw pomiędzy utworami aż zamanifestowałem swój podziw słowami "to było lepsze niż seks". Notabene słowa te są uwieńczone na jednym z wideo filmów na zacnym telefonie Rzeliasza - głębokie pokłony dla Rzela za to że mnie na ten koncert wyciągnął. Jego rekomendacja na prawdę była bardzo trafna. "Na gówno bym Cię nie wziął" - te słowa chyba najlepiej opisują charakter oceny mojego kompana, co do całego eventu. Gówno to to nie było, a jeśli było to w postaci The Best Sh!T & fuckin piece of the best events ever. Na prawdę bardzo dawno żaden zespół nie wywarł na mnie tak pozytywnego wrażenia jak Kapela ze Wsi Warszawa. Wiedziałem że taki gatunek muzyki który prezentują wieśniaki ze stolicy jest idealną formą na koncert na żywo, pełen klimatu i atmosfery, ale to przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nowa płyta Infinity jest mieszanką na prawdę nowoczesnej muzyki, przeplatanej najambitniejszymi wzniesieniami jazzu, bluesa i mazowszańskiego folkloru! Prawdziwa uczta dla ucha! Zabawa rytmem, przegenialne i dojrzałe aranżacje zamknięte w kompozycje tworzące najciekawsze koncepty z jakimi miało styczność moje ucho, powaliły mnie bez reszty! Zwłaszcza odczuwało się to we współpracy mózgu całego zespołu w osobie Wojtka Krzaka, oraz niesamowitej współpracy Majki Kleszcz. Oczywiście wszelka perkusjonalia pozostałych dwóch panów o raz dodatkowych skrzypiec i Magdy na cymbałkach (nazwanych przez nas Keystringiem) tworzyło niesamowitą całość pod względem porywającego rytmu oraz polifonii która roztrzaskała mi zmysły. TO było na prawdę coś wielkiego! Wszelka moja wiedza na temat mózyki w jednym momencie stała się tak mała, kiedy zobaczyłem i usłyszałem jak Kapela bawi się dźwiękami. Widać że sprawiało im to kurewską frajdę, w cale nie mniejszą od tej którą miałą krakowska publiczność zgromadzona w Studio. Majstersztyk! Uwielbiam słuchać takiej muzyki i obserwowac reakcję tłumu na takich koncertach, bo to jest prawdziwie słowiańska nuta! Te dźwięki, czy tego chcemy czy też nie przepływają w naszej krwi i właśnie ten gatunek najdobitniej trafia do serc słuchaczy z wschodniego bloku Europy. Taka jest prawda, zachwycamy się tym co obce, podczas gdy mamy w Polsce na prawdę bardzo, ale to bardzo uzdolnionych ludzi. Z resztą Kapela potrafiła to udowodnić grając na całym świecie od Izraela, po Zimbabwe, zachaczając nawet o takie miejsca jak Glastonberry Festival. Cudze chwalicie, swego nie znacie! Fabulous! Na prawdę bardzo gorąco polecam tą formację, zwłaszcza na żywo, gdyż na płycie Infinity nie można przeżyć tych samych emocji co w trakcie koncertu, tych spontanicznych solówek rodem wyrwanych niemalże z głowy Clinta Mansella, charyzmatycznego głosu Majki rodem z gardła Amy Winehouse i dzikiego porywającego, bujającego też monotonicznie rytmu znanego Żywiołakowi. Niesamowita mieszanka ekspresji, prawdziwego chaosu dźwieków i tak idealnie przemyślanych aranżacji, niczym muzyka filmowa tworzyły przedni niebanalny nastrój. Muzyka przez duże M.
Oby więcej się działo takich imprez w naszym kraju i więcej młodych talentów dosięgało do granic swojego talentu zaszczycając nas swoimi innowacyjnymi pomysłami na sztukę! Kapela ze Wsi Warszawa to njbardziej wsiowe odkrycie wszechczasów! :D Na długo zagoszczą w mojej muzycznej bibliotece, a i czuję zę to nie mój ostatni koncert tego zespołu obejrzany na żywo.
DON'T MAKE A VILLAGE! Make a WIEŚ!

piątek, 19 lutego 2010

Imbryczek

Oto i jest! SKOŃCZYŁEM! Na fotografiach przedstawiam efekt mojej pracy.Ot znalazłem sobie zajęcie które zajmowało większość czasu moich ostatnich dni. Oczywiście każde działanie ma swoją inspirację i cel, w tym wypadku chodziło o skromny gift jaki chciałem podarować swojej dziewczynie (Karolina, jak się nie podoba to z Nami KONIEC!). Nienawidzę walentynek, a już zwłaszcza tandetnych prezentów które, co roku stają się hitami (biżuteria w serduszka, jakieś majtki stringi z których nawet husteczki by nie uszył i inne chujstwo), dlatego postanowiłem zrobić coś w co można włożyć troszkę serca. Muszę przyznać że nie doceniałem sztuki użytkowej na porcelanie. Myślałem że łatwo pójdzie a tymczasem... Kilkanaście godzin, kilka warstw, każda osobno zastygająca w piecu przez pół godziny, spędzały mi sen z powiek. Ale warto było! Efekt końcowy spodobał mi się na tyle że musiałem to uwiecznić. Wiem, wiem... zbytnio się przechwalam. Może i dzieło sztuki to nie jest, ale robiłem coś takiego pierwszy raz! Utrzymanie farby na wypukłej śliskiej powierzchni nie należy do prostych zadań, a każda pomyłka...:/ w życiu chyba tak nie kląłem pod nosem!
Nie chodzi tu jednak tylko o sztuke, chodzi o gest i przesłanie dla świata: "Imbyczki Rulez", " A co Ty rutyniarzu zrobiłeś dla swojej dziewczyny?", "Kocham Cię Lipton!"...albo coś w ten deseń... :/

PS. Znowu noc mnie o to złapała. Jutro jadę z tym cudem do stolicy, co by wręczyć Imbryk limited Edition In sygnowany by 'Karolina' przyszłej właścicielce. Mam nadzieję że tu nie zajrzy w międzyczasie bo to niespodzianka tak więc... ciiii.... ;)
Kurde... ...fajrant. Spaliłby szluge...

czwartek, 18 lutego 2010

Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!

   --- ---
   O O  ---
  O --- O
   O --- --- O





Zupełnie nieprzypadkowo do moich uszu dotarła nowina na temat nowego albumu formacji Hey!
Wiadomość dotarła już bardzo dawno, bo gdzieś w okolicach grudnia, przepraszam za tak późną recenzję ale chciałem ją zrobić wyjątkowo dobrze, co wiąże się przede wszystkim z dobrym słuchaniem krążka. Potrzebowałem chwilki czasu, potrzebowałem usłyszeć Hey w audycji Trójki Polskiego Radia, wreszcie potrzebowałem i ciszy aby nabrać odpowiedniego dystansu do tego (myślę że przełomowego) tworzywa autorstwa Panów z Hey i samej Pani Kasi. Ale dość tytułem wstępu, przejdźmy do rzeczy.
Sami fani jak i muzyczni dziennikarze byli chyba rzeczywiście zaskoczeni zawartością nowego albumu...

środa, 17 lutego 2010

Mobilnie zablogował!

Jest P¡erdolnięcie!!! 1szy post! Coś pieknego, od dziś będę mógł blogować ze swojego telefonu! To właśnie pierwszy post jaki dokonuję tą drogą.
Pozdrawiam!


Dla radości oka przesyłam Małego Głoda! Chłopak robi kariere z faworkami mamusi.

piątek, 25 grudnia 2009

Papillon

Jeżeli ktokolwiek zaśmiał się czytając ten blog z lekką nutą irytacji, będę skory dać mu jeszcze jeden przeŚWIETLNY powód. Zabieram się za napisanie noweli. Tak, tak też uważam że to jedna z najbardziej szurniętych idei jaka do tej pory zawładnęła moim umysłem od czasów zakupienia hulajnogi. Sprawa może wydawać się szlachetnie banalna, ale sądzę że wyzwanie wcale nie jest tak błache jak moze się zdawać, gdyż poprzeczkę stawiam dość wysoko. Przynajmniej na miarę swoich możliwości które do tej pory ograniczały się do pisania piosenek (w tym głównie chciałbym uściślić że mowa o tych nie wydanych na potrzeby zespołu The Groupies, lecz tych bardziej przemyślanych i jak sądzę dojrzalszych, schowanych do szuflady). W tym miejscu chciałbym podziękować kilku osobom którym ów pomysł przedstawiłem, wraz z przybliżeniem pomysłu na fabułę swej powieści, a którzy to doradzili mi abym koniecznie spróbował. Dzięki Grzesiu, Ago, Karolino i Rutko za wsparcie, pomoc, ideę pomysłową i impuls do działania! Na pewno będziecie jednymi z pierwszych recenzentów :) Prawdopodobnie też pierwszymi i ostatnimi gdyż chcę to po prostu zrobić dla siebie i dla samej frajdy pisania. Ot taki egocentryczny egoistyczny gest, będący jednocześnie postanowieniem noworocznym.

      PAPILLON      

Tytuł bez zbędnej patologicznej gloryfikacji, ani sekretności ujawniam wraz z jego banalnym pochodzeniem. Inspiracją stała się podróż podczas jednego z weekendowych powrotów do zacnego Pińczowa z studenckiego miasta Kraków. Wąska ciemna droga gdzieś na 50 km wojewódzkiej 776, otoczona wysokimi iglakami, stary ogór PKS, długie światła z hipnotyzujacym odbiciem w przydrożnych kałużach, pierwsze siedzenie obok kierowcy, zapach stęchłego pojazdu i dźwięki piosenki Papillon zespołu Editors.

środa, 2 grudnia 2009

Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach


No i stało się... Nie sądziłem że nadejdzie taki moment kiedy będę pisał o sprawach nie tylko aktualnych ale też o tych które gdzieś tam kiedyś jakoś po coś sobie były, a mają charakterystyczny wpływ na to co jest!
A mianowicie chciałbym napisać o czymś co zawsze podskórnie siedziało mi na karku i pomiędzy kręgami kręgosłupa. Mowa o zawsze fenomenalnym i zawsze oddziałującym dobitnie przekazie Panów z Kombajnu. A ściślej Panów z kapeli której zagorzałym fanem pozostałem od chwili usłyszenia pierwszych ich dźwięków. Kombajn do zbierania kur po wioskach - pod tym dźwięcznym, powierzchniowo skomplikowanym i zawiłym tytułem kryje się wnętrze ludzi bardzo popierdolonych. Popierdolonych w najbardziej pozytywnym wymiarze tego słowa. Teksty, muzyka i ogrom emocji jaki można doświadczyć dzięki usługom tych chłopaków to coś czego opisać nie będę w stanie, aczkolwiek spróbuje. Choć wszelkie próby będą tu i tak niewystarczające, niesycące i nieadekwatne do talentu Kombajnu to jednak warto o takich zespołach mówić, jeśli nie krzyczeć!
Tak oto i jest grupa ciekawych ludzi którzy zaczęli swoją przygodę w psychiatryku, na odwykowej terapii która zaczęła się początkiem całej przygody. Jak to mój imiennik Marcin Zagański (wokalista KDZKPW) powiedział w jednym z wywiadów: "ideała była taka aby zamienić niektóre substancje chemiczne na dźwięki". I chyba był to najtrafniejszy krok w życiu Marcina i całej załogi Kombajnu, gdyż dla wielu osób poszukujących emocji w muzyce przejawiających swój udział w tej dziedzinie sztuki w sposób bierny to nie była "jakaś tam płyta", albo "jakieś doznanie". Ja sam osobiście słysząc pierwszy raz słynne "POŁĄCZENIA" sam zamknięty w pokoju z tą przestrzenią dzikich dźwięków miałem ochotę fruwać,krzyczeć, płakać, bić przytulać, być ścianą podłogą i jednocześnie przestrzenią pomiędzy każdym atomem pierdolonego gipsu pomiędzy tymi elementami! To było doznanie które mógłbym porównać (a raczej tylko wyobrażać sobie) z stanem gdyby w moich żyłach zamiast krwi przetaczała się nadludzka dawka heroiny, ecstasy, LSD, amfetaminy i wszelkiej maści gówna dostępnego na rynku dilerskim! To było po prostu odejście od zmysłów!!!! Końce palców ledwo powstrzymywane przez resztę ciała wybijały...

poniedziałek, 23 listopada 2009

Miłego WeCanDo!

Za mną bardzo aktywny i owocny weekend pracy i przyjemności!
Nie chcę tu pisać o głupotach więc daruję sobie iż wszystko zaczęło się zgodnie z planem. Udana laborka po całonocnej wieczerzy intelektualnej z fizyki była początkiem zwiastunu tego że pod koniec tygodnia warto się udać na zasłużony odpoczynek. Zanim jednak stało się zadość bezgranicznemu opierdalaniu przyszła kolej na kolejny materiał dla URSS TV. W piątek gościliśmy w komorze bezechowej znajdującej się w pawilonie D1 na AGH. Kręciliśmy program popularno-naukowy o bardzo ciekawym, a niestety dość zatajonym miejscu mojej uczelni, w celu propagandy miejsc niezwykłych zawartej w cyklu odcinków które w najbliższym czasie chcemy zaprezentować. Nie chcę tu opowiadać o szczegółach samej komory, ponieważ wszelkie info znajdziecie w materiale, który niebawem ujrzy światło dzienne, lecz o samej frajdzie pracy i paru atrakcyjnych smaczkach naszej telewizji od kuchni. Wreszcie mogłem zobaczyć w akcji nasze małe pieszczochy czyli wózek, tory, kamerkę z fish eye'm, lampki wspomagające...brakowało tylko steadcam'u :)
W piątek działałem po dwóch stronach kamery tj, robiłem za dźwiękowca i za reportera, choć w tym drugim przypadku moja praca ograniczała się do nagrania intra i outra z podziękowaniami. W przyszłym tygodniu będę jeszcze dogrywał skromne komentrze jako lektor, lecz już w końcowej fazie montażu. Materiał to podróż w świat akustyki pokazanej rodem niczym z Discovery Channel. Kręciliśmy kilka metrów pod ziemią, w egipskich ciemnościach, gdy nad naszymi głowami wisiało kilkadziesiąt ton opartych jedynie na kilkunastu blokach wspomaganych przez bardzo wytrzymałe sprężyny. Cała komora bowiem jest dezintegralną częścią budynku. Ze względu na dokładność pomiaru musi być odizolowana od drgań pochodzących od budnku lub pobliskiej ulicy. Praca bardzo przyjemna, a materiał mam nadzieję zrobi na Was wrażenie, dzięki ciężkiej pracy Wojtka (ukłony!).
Godzinka snu, mały posiłek i wyruszyłem na spotkanie z przyjaciółmi. Piątek stanął pod tytułem "drinów drinów i drinów... oraz TEXAS Holdema". Oczywiście jak to w tradycji już pozostało mój wypad do apartamentu niejakiego Pana Rzelka (tak wiem że powinno być żet!) skończył się jak zwykle noclegiem. Kolejny dzień to leczenie delikatnego kaca i piorunujące kiczem wrażenia po obejrzeniu filmu 2012. Nie będę moze o tym wiele pisał bo to kawał przereklamowanego Hollywoodzkiego kasowego gówna którym i tak prędzej czy później każdy z Was się nakarmi. Choć nie powiem ubawiłem się po pachy, śmiałem się nawet w momentach które z załozenia miały budzić grozę, strach i wzruszenie. Idealne do tego by pójść na kacu i zbijać się z każdej sceny z przyjaciółmi! ;) (pozdro for Rzelu i Edi)...

Wieczór to już bynajmniej nie czas stracony albowiem wybraliśmy się na wycieczkę po najbardziej krakowskich z krakowskich miejsc. A mianowicie pod hasłem "Na Kazimierz!" udaliśmy się na dłuuugi spacer błądząc pomiędzy starymi żydowskimi kamienicami oglądając Techniczne Muzeum Komunikacji Miejskiej ze starymi tramwajami [red.-gratulacje dla Edi za wygrany zakład dotyczący szerokości torów!], okolice Klasztoru Bożego Ciała i wpierdalając zapiekanki z okrąglaka. Następnie nadszedł czas na to co Tygryski lubią najbardziej czyli włóczęga po klimatycznych lokalach. Po nieudanej próbie zasiedlenia stolika przez nasze zacne dupy w Alchemii przenieśliśmy się do Eszewerii (ul.Józefa) - wypełnionego po sam sufit antykami, papierosowym dymem i muzyką magicznego miejsca poleconego mi przez znajomego znajomego (friend's friend). O Eszewerii zapewne jeszcze napiszę, ale najbardziej chciałbym się skupić na miejscu zwanym... uwaga uwaga..."Miejscem". Jest to nieduży kawiarnio-bar znajdujący się pod adresem Estery 1. Ot niewielkie pomieszczenie wygrodzone chamską cegłą zwapnioną niedbale tylko sporadycznie, z paroma plakatami obsranymi oczojebną farbą w stylu Dżonson end Dżonson Indie modern i kilkoma ...no właśnie Gadżetami i meblami z najdzikszym dizajnem lat 70 i 80. Totalna uczta dla Eightiesmaniaków! Stary telewizor, budziki w kształcie kota z poruszającymi się łapkami przypominające bardziej fanów 50'centa niż zwierzęta. Oldschoolowe lampki małe foteliki z nocnymi stolikami na kawę, mały bar bez zaplecza i przegenialna muzyka która urywa jajca i z kretesem uderza nimi o ziemię!!! Aha...zapomniałbym o lampce w kształcie żelka Haribo (ukłon w stronę wyżej wymienianego kolegi Rzelka).

To właśnie skromna wizytówka "Miejsca" wartego polecenia! Zapraszam wszystkich odważnych i poszukujących ciekawych wrażeń miłośników Kazimierza. Warto się tam wybrać i bezprecedensowo przysiąść do stolika lub pogadać z obconieobcymi ludźmi koło baru. Ja osobiście poznałem zabawnych ludzi w toalecie. Można? Można...ileż to roboty!
"Miejsce", jak mi instynkt podpowiada, stanie się I guess jednym z moich ulubionych miejsc schadzek i przesiadek. Poniżej przedstawiam Wam adres internetowy sklepu "Miejsce" w którym można zakupić większość gadżetów i mebli pełniących wystrój tego lokalu. Enjoy!
http://www.miejsce.sklep.pl/

czwartek, 19 listopada 2009

Pochwała samotności... ;)

Pod tym dźwięcznym tytułem chciałbym ukryć, a może raczej odkryć pewien gorzko-słodki posmak jaki pozostawił po mnie film "Samotni" reżyserii niejakiego Pana Davida Ondříček'a Jest to historia grupy ludzi których relacje ściśle się ze sobą wiążą, tworząc swobodny wielokąt interakcji emocjonalnych. Nie to jednak jest najważniejsze. To co stanowi najpełniejszy i najsmaczniejszy kąsek tego dzieła to jednak specyficzna forma zastosowana przez reżysera. Wszak oto dla widza iście smakującego życie samotnika język autora przemawia najzupełniej trafnie. Każda scena pomimo swojej wymowności i szczerości najbardziej uderza swoim poczuciem humoru. Chyba nie ma nic lepszego dla człowieka samotnego jak tworzenie antidotum i pseudomaski szyderczego uśmiechu na myśl, o jakby nie patrzeć smutnym elemencie życia każdego lonelymaniaka.

środa, 18 listopada 2009

Koncertowo!


No właśnie właśnie...troszkę po czasie piszę , ale napisać muszę. Zanim blog ten wystartował pełną parą stało się parę ciekawych zdarzeń o których nie sposób nie napisać. Jednym z takich wydarzeń były koncerty które miałem szansę obejrzeć w ostatnim miesiącu, a były to koncerty dwóch kapel których fanem jestem nie od dzisiaj,a których show nigdy nie miałem zaszczytu zobaczyć. Mowa tu o dwóch łódzkich kapelach: Bruno Schulz (08.10.2008) i Cool Kids of Death (07.11.2008). Jak już wspomniałem znam je nie od dzisiaj, i chyba tym większym było to dla mnie przeżyciem słysząc np. C.K.O.D na żywo podczas gdy pierwszy raz usłyszałem o ich "butelkach z benzyną" w wieku bodajże 12 lat. Dorastanie na tych bezczelnych, bezprecedensowych słowach buntu, przemawiających tak szczerze i dobitnie do duszy młodego chłopaka i usłyszenie tej samej nauki wielkich mistrzów na żywo to wydarzenie niemalże mistyczne.

Startujemy!

Zabieram się do napisania pierwszego postu już od czasów na tyle zamierzchłych że żadna z półkul, ani też wrodzona percepcja nie jest w stanie spamiętać tego jednostkowego momentu. Pierwotnym powodem zwłoki były wybredne myśli o zamierzeniach umieszczanych tu treści, co właściwie będzie się tu działo, na czym chciałbym się skupić i do kogo ów bloga kierować. Te i inne dyrdymały umysłu odsuwały mnie od przedsięwzięcia rozpoczęcia zabawy. Po długich jednak namysłach, hektolitrach wypitej kawy i kilometrach spalonych papierosów pomyślałem że chciałbym zamknąć (a raczej jak się później okaże otworzyć) wszystko w prostej konwencji. A mianowicie mowa tu o skromnym schorzeniu mej osobowości zwanym (uwaga, uwaga, czapki z głów!) "INSOMNIĄ".
W bałaganie myśli związanych z tematyką czcigodnego bloga pomyślałem że właśnie chaos, ten chory kłębek przemyśleń po strudzonym dniu będzie najlepszym motorem napędowym dla tego prymitywnego organizmu jakim jest ten kawałek multimedialnego papieru. A do ów bałaganu należą:
  • zachwyt nad sztuką głębszą i płytszą niż basen sąsiadów
  • mała doza inspiracji po obejrzeniu ciekawego filmu, przeczytaniu książki, poznaniu niebanalnego człowieka
  • chore frustracje uciemiężonego umysłu przyszłego inżyniera, niedoszłego muzyka, czy świra z blokowiska o zagubionej racji bytu własnego roztrojenia jaźni
  • może trochę próbek lirycznych tekstów piosenek...nie tego punktu raczej nie ma...chyba że po godzinie 2 i po n-tej wielokrotności tejże liczby przedstawionej w postaci hektolitrów alkoholu
  • trochę prywaty
  • jakieś tam mniej lub bardziej ambitne pomysły samorealizacji jako wokalista The Groupies, reporter URSS TV AGH, czy zwykły student niezwykłej uczelni AGH
  • i inne badziewne literkowe bajty które tworzą tą dziwną bezwartościową próżnię internetu...
Miłej lektury i proszę o wyrozumiałość...:) Tworzę pierwszy raz jakąkolwiek formę pisaną od czasów matury :)

Od razu zaznaczam zę autor nie ponosi odpowiedzialności za zbyt dotkliwe przeżycia związane z interpretacją tekstu jako treści naruszających wolność osobistą, przekonania religijne, ogólnie przyjęte normy moralne i niemoralne zboczenia. Słowem...Piszę co myślę, stukam jak czuję i równie jak bardzo cenię krytykę i odmienne zdanie, tak samo też pieprzę chore konwenanse niezadowolenia.:) To mój BLOG, moja wolność słowa i moja frajda! :D
Pewnie sam będę się z tego kiedyś śmiał, ale o to w tym też chodzi! Niech zatem stanie się bytem i prawdą: chwila, moment i impuls spontanicznego pisadła!!!
AMEN!