poniedziałek, 23 listopada 2009

Miłego WeCanDo!

Za mną bardzo aktywny i owocny weekend pracy i przyjemności!
Nie chcę tu pisać o głupotach więc daruję sobie iż wszystko zaczęło się zgodnie z planem. Udana laborka po całonocnej wieczerzy intelektualnej z fizyki była początkiem zwiastunu tego że pod koniec tygodnia warto się udać na zasłużony odpoczynek. Zanim jednak stało się zadość bezgranicznemu opierdalaniu przyszła kolej na kolejny materiał dla URSS TV. W piątek gościliśmy w komorze bezechowej znajdującej się w pawilonie D1 na AGH. Kręciliśmy program popularno-naukowy o bardzo ciekawym, a niestety dość zatajonym miejscu mojej uczelni, w celu propagandy miejsc niezwykłych zawartej w cyklu odcinków które w najbliższym czasie chcemy zaprezentować. Nie chcę tu opowiadać o szczegółach samej komory, ponieważ wszelkie info znajdziecie w materiale, który niebawem ujrzy światło dzienne, lecz o samej frajdzie pracy i paru atrakcyjnych smaczkach naszej telewizji od kuchni. Wreszcie mogłem zobaczyć w akcji nasze małe pieszczochy czyli wózek, tory, kamerkę z fish eye'm, lampki wspomagające...brakowało tylko steadcam'u :)
W piątek działałem po dwóch stronach kamery tj, robiłem za dźwiękowca i za reportera, choć w tym drugim przypadku moja praca ograniczała się do nagrania intra i outra z podziękowaniami. W przyszłym tygodniu będę jeszcze dogrywał skromne komentrze jako lektor, lecz już w końcowej fazie montażu. Materiał to podróż w świat akustyki pokazanej rodem niczym z Discovery Channel. Kręciliśmy kilka metrów pod ziemią, w egipskich ciemnościach, gdy nad naszymi głowami wisiało kilkadziesiąt ton opartych jedynie na kilkunastu blokach wspomaganych przez bardzo wytrzymałe sprężyny. Cała komora bowiem jest dezintegralną częścią budynku. Ze względu na dokładność pomiaru musi być odizolowana od drgań pochodzących od budnku lub pobliskiej ulicy. Praca bardzo przyjemna, a materiał mam nadzieję zrobi na Was wrażenie, dzięki ciężkiej pracy Wojtka (ukłony!).
Godzinka snu, mały posiłek i wyruszyłem na spotkanie z przyjaciółmi. Piątek stanął pod tytułem "drinów drinów i drinów... oraz TEXAS Holdema". Oczywiście jak to w tradycji już pozostało mój wypad do apartamentu niejakiego Pana Rzelka (tak wiem że powinno być żet!) skończył się jak zwykle noclegiem. Kolejny dzień to leczenie delikatnego kaca i piorunujące kiczem wrażenia po obejrzeniu filmu 2012. Nie będę moze o tym wiele pisał bo to kawał przereklamowanego Hollywoodzkiego kasowego gówna którym i tak prędzej czy później każdy z Was się nakarmi. Choć nie powiem ubawiłem się po pachy, śmiałem się nawet w momentach które z załozenia miały budzić grozę, strach i wzruszenie. Idealne do tego by pójść na kacu i zbijać się z każdej sceny z przyjaciółmi! ;) (pozdro for Rzelu i Edi)...

Wieczór to już bynajmniej nie czas stracony albowiem wybraliśmy się na wycieczkę po najbardziej krakowskich z krakowskich miejsc. A mianowicie pod hasłem "Na Kazimierz!" udaliśmy się na dłuuugi spacer błądząc pomiędzy starymi żydowskimi kamienicami oglądając Techniczne Muzeum Komunikacji Miejskiej ze starymi tramwajami [red.-gratulacje dla Edi za wygrany zakład dotyczący szerokości torów!], okolice Klasztoru Bożego Ciała i wpierdalając zapiekanki z okrąglaka. Następnie nadszedł czas na to co Tygryski lubią najbardziej czyli włóczęga po klimatycznych lokalach. Po nieudanej próbie zasiedlenia stolika przez nasze zacne dupy w Alchemii przenieśliśmy się do Eszewerii (ul.Józefa) - wypełnionego po sam sufit antykami, papierosowym dymem i muzyką magicznego miejsca poleconego mi przez znajomego znajomego (friend's friend). O Eszewerii zapewne jeszcze napiszę, ale najbardziej chciałbym się skupić na miejscu zwanym... uwaga uwaga..."Miejscem". Jest to nieduży kawiarnio-bar znajdujący się pod adresem Estery 1. Ot niewielkie pomieszczenie wygrodzone chamską cegłą zwapnioną niedbale tylko sporadycznie, z paroma plakatami obsranymi oczojebną farbą w stylu Dżonson end Dżonson Indie modern i kilkoma ...no właśnie Gadżetami i meblami z najdzikszym dizajnem lat 70 i 80. Totalna uczta dla Eightiesmaniaków! Stary telewizor, budziki w kształcie kota z poruszającymi się łapkami przypominające bardziej fanów 50'centa niż zwierzęta. Oldschoolowe lampki małe foteliki z nocnymi stolikami na kawę, mały bar bez zaplecza i przegenialna muzyka która urywa jajca i z kretesem uderza nimi o ziemię!!! Aha...zapomniałbym o lampce w kształcie żelka Haribo (ukłon w stronę wyżej wymienianego kolegi Rzelka).

To właśnie skromna wizytówka "Miejsca" wartego polecenia! Zapraszam wszystkich odważnych i poszukujących ciekawych wrażeń miłośników Kazimierza. Warto się tam wybrać i bezprecedensowo przysiąść do stolika lub pogadać z obconieobcymi ludźmi koło baru. Ja osobiście poznałem zabawnych ludzi w toalecie. Można? Można...ileż to roboty!
"Miejsce", jak mi instynkt podpowiada, stanie się I guess jednym z moich ulubionych miejsc schadzek i przesiadek. Poniżej przedstawiam Wam adres internetowy sklepu "Miejsce" w którym można zakupić większość gadżetów i mebli pełniących wystrój tego lokalu. Enjoy!
http://www.miejsce.sklep.pl/

2 odpowiedzi:

Anonimowy pisze...

o kurwa jestes czlowiekiem w HD

Anonimowy pisze...

poprosze nowy wpis.

Rutkaa ;)

Prześlij komentarz